Lisie ecie pecie, czyli Natala w necie.

Moja przygoda z fantastyką, piramida Cheopsa i ani słowa o Dniu Kobiet

Edytuj post

Ahoj, Dziubadła! Miało być „po sesji”, ale nie powiedziałam kiedy dokładnie. A „miesiąc po sesji” to również „po sesji”, więc here I am, dokładnie dwadzieścia osiem dni po moim ostatnim właściwym egzaminie sesji zimowej. Biorąc pod uwagę, że miałam wczoraj egzamin poprawkowy (tak, tak… i mnie dosięgło widmo drugiego terminu; ale tylko jednego, więc w gruncie rzeczy byłam żywym dowodem, że „student prawie potrafi”), to aż tak bardzo się nie spóźniłam... No dobra, koniec usprawiedliwiających kłamstewek. Wszyscy dobrze wiemy, że nie poświęciłam całego tego miesiąca na naukę jakże niezajmujących i niefascynujących (w moim odczuciu) ubezpieczeń, więc miałam dość czasu, żeby coś naskrobać. I choć cień mojego małoletniego, niekarmionego i osamotnionego blogaska wisiał gdzieś tam z tyłu mojej głowy, ja w najlepsze oddawałam się czynnościom, które z pisaniem posta wiele wspólnego nie miały. Co więc działo się w przeciągu ostatnich tygodni? Wiele fascynujących rzeczy!

Pierwszy posesyjny tydzień spędziłam na odwiedzaniu kilku miast Polski, które zawsze chciałam poznać. Pogoda może nie była zbyt zachęcająca do wędrówek, ale dobre towarzystwo i nadal rozgrzewające od środka uczucie ulgi, że chociaż na razie nie trzeba się przejmować żadnymi zbliżającymi się zaliczeniami, całkiem nieźle rekompensowało lutowe chłody.

Po powrocie do stolicy, kiedy opadły już emocje związane z wycieczkami, mogłam w końcu spokojnie usiąść z kubkiem gorącej herbaty i po prostu pomyśleć. I właśnie wtedy coś do mnie dotarło: nie mam co robić! Po dość intensywnym końcowym okresie semestru zimowego na uczelni, ten brak jasno zdeklarowanego zajęcia okazał się dla mnie czymś dziwnym i nienaturalnym. Postanowiłam więc na poważnie zająć się tym, czego nie powinnam zostawiać na sam koniec, a mianowicie pracą licencjacką. Tym oto sposobem udało mi się już opracować cały zbiór danych i model, a także zrobić dość szczegółowe notatki z literatury przedmiotu. Także moje artystyczne zapędy nieco ostatnio odżyły – większość wieczorów spędzam na rysowaniu, nie pamiętam żebym kiedykolwiek w tak krótkim czasie zapełniła aż tyle kartek w szkicowniku.

Można więc rzec, że był to dość produktywny czas, gdyby nie fakt że nic z tego nie jest prawdą… IT'S A PRANK, BRO! Oczywiście - wszystko to wierutne, wredne kłamstwa. No ale wiecie, zawsze chciałam zostać pisarką, postanowiłam więc sprawdzić się w zupełnie nowym dla mnie obszarze, jakim jest fantastyka. Tylko że wyobraźnia chyba za bardzo mnie poniosła.

Tak naprawdę jedynymi miejscami, jakie odwiedziłam poza Warszawą w ostatnim czasie, był dom mój i mojego połówka. Nie żebym narzekała.

Pierwszy tydzień po sesji spędziłam głównie na łóżku, przeglądając się w Czarnym Lustrze. Potem przyszła pora na zaznajamianie się z klasyką, zatem razem z połówkiem poświęciliśmy kilka wieczorów Obcemu. Wywarło to na mnie tak silny wpływ, że śniły mi się inwazje kosmitów, chcących zawładnąć naszą planetą albo chociaż posiąść moje dopiero co wyhodowane paznokcie (nie pytajcie…). Zaczęłam się nawet zastanawiać czy moja powoli rozwijająca się ciąża spożywcza nie jest przypadkiem małym, czarnym stworkiem z dwoma szczękami.

Praca licencjacka nie jest niestety podatna na żadne sugestie ani groźby – uparcie nie chce się pisać. Wygląda na to, że sama będę musiała się tym zająć, ale w razie czego zaczekam jeszcze trochę, żeby się upewnić… Z rysowaniem natomiast nie byłam aż tak daleka od prawdy: dwie strony w szkicowniku na miesiąc to i tak dobry wynik, jak na mnie. Żeby nie było jednak, że całkowicie wróciłam do swojej starej profesji, o której wspominałam poprzednio, to napiszę chociaż, że udało mi się znaleźć praktyki i w poniedziałek zaczynam swoją przygodę z księgowością. Swoją drogą, ciekawe jak dużo gorszą księgową będę w stosunku do moich przewidywań.

Co poza tym? Zwykła szara studencka codzienność: sprawdzanie co tydzień czy najbliższa niedziela na pewno jest handlowa, spekulacje które z nas pierwsze umrze na zatrucie smogiem, oraz chłopak mojej przyjaciółki układający piramidę Cheopsa z zużytych chusteczek higienicznych. 
O jak ja kocham to miejsce...

4 komentarze

  1. To nie piramida cheopsa Natalio. To piramida zderzenia moich targetów na marzec z L4.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Im więcej wyzwań, tym większa motywacja i satysfakcja z pracy! Niech ta piramida będzie obrazem Twojej determinacji. A teraz się grzej, wypoczywaj i niech koc będzie z Tobą!

      Usuń
  2. Ty zdolna bestio! Czytam Twojego bloga z czystą przyjemnością. Buziulki ��

    OdpowiedzUsuń

© Agata | WioskaSzablonów.