Lisie ecie pecie, czyli Natala w necie.

Post nienoworoczny, zeszłoroczny już pijany chińczyk i przedsesyjne zniewolenie

Edytuj post
 Okres przedsesyjny przygniótł mnie tak niespodziewanie i dobitnie, że wycisnął ze mnie wszystkie witalne soki wraz z weną. Nie miałam więc sprzyjających warunków, żeby naskrobać tu noworocznego posta – tłustego, ociekającego lukrem z pozytywnego myślenia i nadzieniem, to znaczy nadzieją na spełnienie wszystkich tych „NOWY ROK – NOWA JA!” oraz „W tym roku na pewno...”. Może to i lepiej, nie będzie mi przynajmniej głupio tu wracać w grudniu 2018.

Sylwestra spędziłam hucznie – ja, mój połówek, dwoje przyjaciół, domek w środku lasu, brak zasięgu i mnóstwo petard hukowych. Był to cudowny czas grzania stóp przy kominku, jedzenia gofrów na śniadanie i mięsa z grilla na kolację, a także grania w pijanego chińczyka przy użyciu wódki zmieszanej z syropem barmańskim w bardzo złych proporcjach oraz programu losującego cyfrę od jeden do sześciu zamiast kostki. No i jeszcze Kaiser Chiefs krzyczący przez cały ten czas średnio raz na pół minuty: „Czy ty, czy ty, czy ty, czy ty?” chociaż już po pierwszym razie można się było domyśleć, że żadne z nas nie jest Ruby, Ruby, Ruby, Ruby.

Niestety, trzeba było kiedyś opuścić to piękne i przytulne miejsce z dala od ludzi – jedno z takich, które zazwyczaj wybiera sobie paczka znajomych, gdzie brak zasięgu ogranicza kontakt z resztą świata, spod podłogi wydobywają się dziwne dźwięki, więc ktoś zawsze schodzi do piwnicy, żeby to sprawdzić (w tym momencie psują się wszystkie latarki), gdzie potem wszyscy giną w niewyjaśnionych okolicznościach, jedno po drugim, a każda z tych ludzkich tragedii poprzedzona jest wiązką jump scare'ów. Przynajmniej tyle wywnioskowałam z większości obejrzanych przeze mnie filmów grozy. Nie możecie się więc dziwić, że po powrocie do stolicy widmo zbliżającej się sesji i wszystkich zaliczeń tak nagle na mnie spadło, skoro jeszcze kilka dni wcześniej nie sądziłam, że w ogóle tej sesji dożyję.

A tak: tu raporcik, tu modelik, tu kolokwium, tam trzy następne i człowiek łapie się na tym, że w drodze powrotnej ze sklepu (bo zmiennymi ciągłymi i binarnymi nie da się najeść) próbuje w głowie wyestymować model badający wpływ stosunku zaliczeń do pozostałego czasu na zmienną zależną, jaką jest jego pogłębiająca się depresja. Wygląda na to, że zostałam brutalnie zmuszona do zmiany dyscypliny sportowej z opierdzielingu na zapierdzieling. Może jak dorzucę do tego błagalne modły, jakimś cudem uda mi się wyjść obronną ręką z tego galimatiasu i stanę się żywym (albo chociaż półżywym) dowodem, że „student potrafi”. To do po-regresji! Tfu!!! Do po-sesji! :)

2 komentarze

  1. Szczęśliwego nowego i udanej sesji ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. A przydałaby się taka milutka, bezproblemowa i szybko mijająca sesja. Dziękuję :)

    OdpowiedzUsuń

© Agata | WioskaSzablonów.